Gdy wysłałam zdjęcie mojego pierwszego, własnoręcznie uplecionego koszyka mojej mamie, usłyszałam że od dziecka o tym marzyłam…
Faktycznie tak było. Już od przedszkolaka z ciekawością oglądałam sploty w koszach i koszyczkach. Marzyłam, choć przez wiele lat nie wychodziłam ze strefy marzeń. Rzekomo z powodu: braku czasu, braku przestrzeni, braku pieniędzy na takie „fanaberie” itd…
Z perspektywy czasu, kiedy już mam za sobą ten „skok na banji rękodzielnika” naszła mnie ta refleksja- co takiego musiało się stać, że po tylu latach, bez trudu kupiłam sobie snop wikliny i spełniłam swoje marzenia? Czy trzeba było czekać tyle lat?
Nie! Oczywiście odpowiedź brzmi: NIE
…Wystarczyło KUPIĆ TEN CHOLERNY SNOPEK. Czemu więc tego nie zrobiłam przez tyle czasu?
Tylko marzyłam …
Widzę, nie tylko u siebie, ten syndrom marzycielki: co ja bym chciała zrobić, umieć, gdzie pojechać, jaką rybę złowić…
a to wszystko z perspektywy kanapy
Wreszcie pora podnieść cztery litery z tego wysłużonego mebla i wziąć się do roboty!
Ps. Przy okazji mam świetny pomysł na kanapę terapeutyczną, która wykopywała by marzycielki do działania.
Jeśli jakaś firma meblarska chciała by podjąć się produkcji to zapraszam
Czy Ty też przerobiłaś „syndrom marzycielki”?
A może Cię to szczęśliwie ominęło i zaoszczędziłaś kupę życia?